Najlepsze piosenki 2013 - część 4/
Best Songs 2013 - part 4:
Ranking ma charakter subiektywny ;)
Nie jestem właścicielem zdjęć zamieszczanych na blogu. Zostały one znalezione w internecie.
Zastrzegam sobie prawo do kopiowania tekstów i zamieszczania ich na innych stronach jako swoje własne.
______________________________________________________________________________
20.
Kanye West
Autor: Kanye West, Guy-Manuel de Homem-Christo,
Thomas Bangalter, Malik Jones, Cydel Young, Elon Rutberg, Wasalu Jaco, Sakiya
Sandifer, Mike Dean, Derrick Watkins
Produkcja: Kanye West, Daft Punk, Gesaffelstein,
Brodinski, Mike Dean, Lupe Fiasco, No ID, Jack Donoghue, Noah Goldstein
Album: Yeezus
Podsumowując
2013 rok nie można nie napisać o największym zarozumialcu w muzycznym światku,
czyli o Kanye West. Niemal we wszystkich podsumowaniach najlepszych albumów
roku „Yeezus” jest w czołówce, a często nawet na pierwszych pozycjach. Ale nie
dajcie się na to nabrać. To nie jest ani rewolucyjny, ani rewelacyjny album.
Nie rozumiem skąd to uwielbienie dziennikarzy. Ten album to trudny w odbiorze
eksperyment, którym mamy się zachwycać z definicji, bo to muzyka przyszłości
jest… nie zrozumiemy jej teraz… dopiero za kilkanaście lat stanie się
klasykiem. Skomentuje to dość brutalnie, ale trzeba to w końcu powiedzieć:
gówno prawda. West nie odkrywa Ameryki. Nie on pierwszy łączy hip hop z
industrialnymi dźwiękami i nieprzyjemną elektroniką (vide Death Grips). Nie
pierwszy wydaje album bez okładki i jakiejkolwiek promocji. To prawda, dyskusja
i zamieszanie wokół "Yeezusa" były
ogromne, bo przecież to jest West (były… co ja mówię, dysputy i kłótnie na
forach nadal trwają). OK. Z bólem mogę zgodzić się na snucie tez na temat
wizjonerstwa Amerykanina i przekraczania muzycznych granic. Ale nie oszukujmy
się. Tego albumu nie da się wysłuchać w całości. Po 40 minutach "Yeezusa" doznałem szoku. Mózg się
zlasował. Już nawet nie chodzi o kanciaste, nieprzyjemne dla uszu dźwięki o
dziwnych częstotliwościach, ale o przeraźliwe krzyki Kanye, agresję w jego
nawijce, zmiany tempa, nastroju i sampli w tak nieprzewidywalny sposób, że chyba
każdy normalny człowiek ma problem z tym albumem. Bo jest on w pewnej mierze po
prostu asłuchalny.
Najlepszym
i robiącym największe wrażenie utworem na tej dziwnej płycie jest „Black
Skinhead”. Puszczony głośno na dobrym sprzęcie jest niczym policzek wymierzony
prosto w twarz. Myślę, że ogromna w tym zasługa świetnej produkcji, w której
maczali palce m.in. Daft Punk. To też ciekawy aspekt tego wydawnictwa, ponieważ
porównując „Random Access Memories” z „Yeezus’em” słyszymy, że Daft Punk nadal
potrafią zrobić coś futurystycznego i odjechanego na maxa, a ich zwrot ku
ciepłym brzmieniom to nie wypalenie i brak pomysłów, ale przemyślany krok na
artystycznej drodze. Swoją drogą, patrząc na liczbę autorów tego typu hybryd,
zawsze zastanawiam się w jaki sposób dzielone są tantiemy.
Podsumowując,
mogę się nie zgadzać z tym całym szumem wokół "Yeezusa", ale jest to album, który trzeba znać, przesłuchać i
wyrobić sobie własne zdanie. Trzeba znać, albo chociaż wiedzieć o istnieniu
tego albumu, bo wkrótce będzie on punktem odniesienia dla wielu muzyków,
artystów i dziennikarzy. West wywołał lawinę, której teraz już nikt nie
zatrzyma. Słuchanie "Yeezusa" to
karkołomne zadanie, ale warto otwierać się na nowe trendy, nowe gatunki, na
eksperymenty. To rozwija i pozwala świeżym okiem spojrzeć na współczesną
muzykę. A w tym przypadku pozwala docenić muzykę, którą mamy obecnie. Bo jeśli
tak ma brzmieć muzyka przyszłości, to ja się raczej w niej nie odnajdę.
Posłuchaj
również:
Kanye
West – On Sight --> Tak zaczyna się najbardziej kontrowersyjny album roku.
Kolejna cegiełka od Daft Punk.
Kanye
West feat. King L – Send It Up --> Te utwory są takie, że nawet nie wiadomo
co napisać. Woda z mózgu…
Kanye West feat. Charlie
Wilson – Bound 2 --> Na zakończenie Kanye serwuje nam coś w swoim starym
stylu – zaskakujący, pocięty sampling i soulowy refren.
______________________________________________________________________________
19.
Savages
Autor: Savages (Jehnny Beth, Gemma Thompson, Ayse
Hassan, Fay Milton)
Produkcja: Johnny Hostile, Rodaidh McDonald
Album: Silence Yourself
W
przypadku Savages nie potrzebny jest nawet komentarz… Po prostu kliknijcie w
link i zobaczcie je na żywo. Naprawdę nie wiadomo, co powiedzieć – te 4 rockowe
dziewczyny (tak… wszystkie to dziewczyny) to czad, którego dawno nie
widzieliśmy. Miejsce w podsumowaniu roku jak najbardziej na miejscu. Wszystko
tutaj gra, ręce i nogi ma… Spójrzcie na perkusistkę i jej pasję w waleniu
(dosłownie!), potem na wokalistkę-chłopczycę i jej przejmujące spojrzenie, a na
koniec doceńcie zajebisty riff i rytmicznie pocinający bas. Nic już nie będzie
takie samo. Bo to najbardziej brawurowy debiut 2013 roku. Aż strach pomyśleć,
co będzie się działo dalej.
Posłuchaj
również:
Savages – Husbands
--> Dzikość mają w nazwie. To najlepszy post-punk jaki słyszałem w ostatnich
latach.
______________________________________________________________________________
18.
Avicii feat. Aloe Blacc
Autor: Tim Bergling, Aloe Blacc, Mike Einziger
Produkcja: Avicii, Arash Pournouri, Mike Shinoda
Album: True
Oklepana
melodia, oklepany tekst, wszystko to już było, a coś jest w „Wake Me Up”
przyciągającego. Połączenie akustycznej gitary, folku, soulowego wokalu i
klubowego beatu okazało się przepisem na sukces. To jeden z największych
przebojów roku i po prostu nie mógł się tutaj nie znaleźć. Bo mimo drobnych wad
to idealny numer na lato i dyskoteki na świeżym powietrzu.
Posłuchaj
również:
Rudimental
feat. Ella Eyre – Waiting All Night --> Czyżby miały powrócić drumy?
Duke Dumont feat. A*M*E
– Need U (100%) --> Zasłużona nominacja do Grammy w kategorii najlepsze
nagranie Dance
______________________________________________________________________________
17.
Passenger
Autor: Mike Rosenberg
Produkcja: Mike Rosenberg, Chris Vallejo
Album: All the Little Lights
To właśnie powinno się
nazywać prawdziwą muzyką. Prosta, ale nie prostacka kompozycja, oszczędna
aranżacja, emocjonalne, szczere wykonanie i dobry, dający do myślenia tekst. Chociaż
to klasyczny one hit wonder i
podejrzewam, że o Passengerze nigdy już nie usłyszymy (właśnie, czy ktoś wie,
co dzieje się z Gotye?) to warto, żeby powstawały takie piosenki. Dzięki temu
nawet w naszych do cna skomercjalizowanych stacjach radiowych pojawia się
promyk nadziei w postaci takiej muzycznej perełki. „Let Her Go” to jeden z
moich ulubionych tekstów 2013 roku. O tym, że nie doceniamy tego, co mamy i że
często nie potrafimy mówić i rozmawiać o swoich uczuciach. Zdajemy sobie z tego
sprawę, kiedy jest już za późno… Gdyby ludzie rzeczywiście wyciągali wnioski z
piosenek, które słuchają, to świat byłby piękniejszy…
______________________________________________________________________________
16.
John Legend
Autor: Toby Gad, John Stephens
Produkcja: Dave Tozer, John Legend
Album: Love In the Future
W 2013 roku nie
brakowało ckliwych piosenek, ale John Legend z „All Of Me” wygrywa ze
wszystkimi w cuglach. Najlepszy męski czarny głos Ameryki czyni swoją powinność
i po raz kolejny robi użytek z fortepianu, tworząc jedno z najpiękniejszych
wyznań, jakie kochający mężczyzna może ofiarować kobiecie. Cały tekst to jedna
wielka deklaracja miłości bez względu na wszystko. A perfect imperfections wygrywa u mnie w kategorii epitet roku.
______________________________________________________________________________
15.
Blood Orange
Autor: Devonté Hynes
Produkcja: Devonté Hynes
Album: Cupid Deluxe
Dev
Hynes powołuje do życia swój kolejny projekt i nagrywa świetny album
inspirowany, jak mówi, Nowym Jorkiem. I to słychać w brzmieniu. Kiedy w 2012
pomagał młodszej siostrze Beyoncé, Solange, była to jedna z najlepszych
produkcji roku. Rok później nadal idzie obraną wtedy ścieżką miksując funk,
jazz i nowojorskie brzmienie lat ’80. „You’re Not Good Enough” z gościnnym
udziałem Samanthy Urbani buja od pierwszych taktów i przywołuje wspomnienia
ciepłych letnich wieczorów z drinkiem w dłoni. Łyżką dziegciu jest jedynie
gorzki tekst I never was in love / You know that you were never good enough.
Ale nawet tak ostre słowa rozpływają się w tej odprężającej produkcji.
Posłuchaj
również:
Blood
Orange – Chamakay --> Duet z wokalistką Chairlift, Caroline Polachek.
Blood
Orange – Chosen --> To samo słyszeliśmy już na EPce Solange, ale tutaj mamy
jeszcze ten saksofon… Genialne… Piękne…
Blood Orange – Time Will Tell --> Utwór nagrany podobno na żywo, w jednym podejściu.
______________________________________________________________________________
14.
Arcade Fire
Autor: Arcade Fire (Win Butler, Régine Chassagne,
Richard Reed Parry, William Butler, Jeremy Gara, Tim Kingsbury)
Produkcja: James Murphy, Markus Dravs, Arcade Fire
Album: Reflektor
Nie
będę się tutaj rozdrabniał nad geniuszem Arcade Fire, bo więcej na ten temat
możecie przeczytać w innym miejscu moich muzycznych tyrad. Ale trzeba
zaznaczyć, że ta wielka kanadyjsko-amerykańska rodzina jak nikt inny wyciska ze
swoich piosenek maksimum emocji i dramatyzmu. Alternatywny dance-rock to coś,
co Arcade Fire już robili (chociażby w genialnym „Sprawl II (Mountains Beyond Mountains)” z poprzedniego albumu), jednak wcześniej były to raczej drobne
fanaberie i nie one dominowały. Na „Reflektorze” te proporcje nieco się
odwracają. Jest więcej elektronicznych elementów, głównie za sprawą Jamesa
Murphy’ego, producenta albumu. Bardziej roztańczone rytmy nie przeszkadzają im
jednak opowiadać o sprawach najcięższego kalibru. Nawiązując do mitu o Orfeuszu
i Eurydyce (w tekstach, na okładce, przy promocji albumu) pytają czy istnieje
życie po życiu. W kontekście mitu, rozważania Orfeusza są co najmniej
tragiczne, bo to z jego winy na zawsze umiera jego ukochana. Zaprzepaścił
szansę na przywrócenie Eurydyki do żywych nie stosując się do warunków władcy
podziemi. Ale my, zwykli śmiertelnicy równie często stawiamy sobie to pytanie.
Kiedy umiera ktoś, kogo kochamy, tak trudno się z tym pogodzić. Pytamy sami
siebie: Dlaczego? To już koniec? Nigdy już jego/jej nie zobaczę? Nie poczuję?
Nie pożartujemy razem, nie porozmawiamy? Te wątpliwości rozdzierają duszę tak
bardzo, że aż chcemy krzyczeć… (I’ve
gotta know can we work it out? If we scream and shout?) A i tak nie
przyniesie to żadnego rozwiązania. Arcade Fire nie dają nam odpowiedzi na te
pytania, bo także ich nie znają. Po prostu musimy się z nimi mierzyć każdego
dnia i na zawsze będą ciężarem naszego ziemskiego życia.
Posłuchaj
również:
Arcade
Fire – Here Comes The Night Time --> Czegoś takiego po AF nikt się nie
spodziewał. Koniecznie do posłuchania! Zmiany tempa, karnawałowy karaibski
klimat i kolejny powalający i zdumiewająco prosty wkład pianina.
Arcade
Fire – We Exist --> „Kocia” niczym w „Billie Jean” linia basu urasta do
ekstatycznej feerii gitar, smyczków, pianina i syntezatorów.
Arcade
Fire – Normal Person --> Dowód na to, że AF potrafią dać czadu we wspaniałym
stylu.
Arcade Fire – Awful Sound (Oh Eurydice) --> Stare, dobre AF. Melodyka, podniosłość i ten
wspaniały stadionowy finał… La la la la.
______________________________________________________________________________
13.
Disclosure
Autor: Guy Lawrence, Howard Lawrence
Produkcja: Disclosure
Album: Settle
Wszyscy
zawiedzeni najnowszym albumem Daft Punk powinni posłuchać debiutu Disclosure.
„Settle” to kopalnia hitów i płyta tak dobra, jak niezapomniane „Discovery”
Francuzów. Dziennikarze nazywają tę muzykę garażowym house’m, ale nie ma co
wysilać się z nazewnictwem. To po prostu elektronika, house, pop, r&b i
świetne melodie. Bardzo trudnym zadaniem jest wybrać najlepszy kawałek na
„Settle”, bo to od początku do końca solidne i fenomenalne dzieło. Ale
spróbujmy. Zaczyna się od „When a Fire Starts to Burn” i do końca nie zwalnia
tempa. Wysamplowane słowa Erica Thomasa nabrały melodyjności, a basy dopełniły
resztę. Tym albumem bracia Lawrence (rocznik 1991 i 1994) otwierają sobie
wszystkie drzwi… a raczej wyważają te drzwi z hukiem.
Posłuchaj
również:
Disclosure
feat. Sam Smith – Latch --> Jeden z największych przebojów we wszystkich
klubach świata.
Disclosure
feat. Eliza Doolittle – You & Me --> Atutem chłopaków jest umiejętność
pisania chwytliwych melodii.
Disclosure
– Apollo --> Kolejne utwory wrzucane przez duet do sieci pobudzają apetyt na
nowy album.
______________________________________________________________________________
12.
Janelle Monáe
Autor: Janelle Monáe Robinson, Nathaniel Irvin III,
Charles Joseph II
Produkcja: Wonder & Lightning, Janelle Monáe
Album: The Electric Lady
Beyoncé
powinna czuć się zagrożona, bo koronę królowej czarnych brzmień może zabrać jej
Janelle Monáe. I w sumie to chciałbym, żeby to się wydarzyło, bo jest ona
autorką jednego z moich ulubionych i najlepszych albumów minionego roku. Prawie
70-minutowe „The Electric Lady” to płyta bez wypełniaczy, pełna tylu
błyskotliwych pomysłów i naszpikowana taką mieszanką różnych gatunków, że aż
pęka w szwach. Wulkan energii i ogromnego talentu wybucha w „Dance
Apocalyptic”, które biegnie w szaleńczym tempie, jakby za chwilę naprawdę miał
przyjść koniec świata. A teledysk w zabawny sposób nawiązuje do klasycznego już
„Hey Ya”. Jestem baaardzo na tak.
Posłuchaj
również:
Janelle
Monáe – Look Into My Eyes --> Monáe i klasyczny pop lat ‘60/’70 w klimacie
Jamesa Bonda. Fantastyczny wokal.
Janelle
Monáe – Sally Ride --> Przykro mi Beyoncé. Twoja koleżanka z branży nie
potrzebuje kilkunastu producentów by chwycić mnie za serce klasycznym r&b.
Janelle Monáe – What an Experience --> Ano wspaniałe doświadczenie. A to co dzieje się od połowy 3
minuty… po prostu <3
______________________________________________________________________________
11.
Justin Timberlake
Autor: Justin Timberlake, Timothy Mosley, Jerome
„J-Roc” Harmon, James Fauntleroy
Produkcja: Timbaland, Justin Timberlake, Jerome
„J-Roc” Harmon
Album: The 20/20 Experience
Czy
naprawdę aż tyle musieliśmy czekać na nowy album? Wydane w marcu „The 20/20
Experience” miejscami zaskakuje, ale to jedna z najlepszych popowych płyt roku.
Pełna przepychu ballada w średnim tempie „Mirrors” to utwór na który wszyscy
czekaliśmy i właśnie takiego Justina oczekiwaliśmy. Pomiędzy Timberlakiem a
Timbalandem musi być swego rodzaju chemia, bo kiedy usłyszałem, że Justin
pozostanie mu wierny i nie będzie współpracował z nikim nowym, to trochę
obawiałem się o tę płytę. Timbaland już dawno się wypalił, a jego produkcje nie
odwiedzają list przebojów już od wielu lat. Tutaj jednak coś zatrybiło i ten
duet znowu zadziałał. Jedynym zarzutem z jakim mogę wyjść jest długość utworów,
która rzadko spada poniżej 7 minut. To nieco utrudnia odbiór tych, jakby nie
było, popowych piosenek. Na „The 20/20 Experience” są podzielone na części i
porozciągane do maksimum w długie miksy. Wierzę, że można było to skondensować
w jeden (nie dwa) album, który byłby w stanie przebić "FutureSex/LoveSounds" -
opus magnum Timberlake’a.
Posłuchaj
również…
… jak
wypada nasz książę popu na żywo. A wypada fantastycznie! Jednak brylantyna na
włosach to nie wszystko. To jedne z najlepszych rzeczy jakie widziałem w
zeszłym roku w internecie:
Pusher Love Girl --> Klasyczny soul w wykonaniu JT.
Strawberry Bubblegum --> Stevie Wonder lubi to.
Let The Groove Get In --> Wspaniały performance. Jeden z najmocniejszych punktów
albumu. Super chórki, moim marzeniem byłoby śpiewać u Timberlake’a :)
Mirrors
--> Na żywo zawsze lepiej. Przestrzeń + głębia brzmienia + chórki.
Medley --> Na deser
wiązanka przebojów. Koniecznie obejrzyjcie !!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz