niedziela, 5 stycznia 2014

2013 ŚWIAT: miejsca 20-11

Najlepsze piosenki 2013 - część 4
Best Songs 2013 - part 4:

Ranking ma charakter subiektywny ;)
Nie jestem właścicielem zdjęć zamieszczanych na blogu. Zostały one znalezione w internecie.
Zastrzegam sobie prawo do kopiowania tekstów i zamieszczania ich na innych stronach jako swoje własne.
______________________________________________________________________________
20.
Kanye West

Autor: Kanye West, Guy-Manuel de Homem-Christo, Thomas Bangalter, Malik Jones, Cydel Young, Elon Rutberg, Wasalu Jaco, Sakiya Sandifer, Mike Dean, Derrick Watkins
Produkcja: Kanye West, Daft Punk, Gesaffelstein, Brodinski, Mike Dean, Lupe Fiasco, No ID, Jack Donoghue, Noah Goldstein
Album: Yeezus

Podsumowując 2013 rok nie można nie napisać o największym zarozumialcu w muzycznym światku, czyli o Kanye West. Niemal we wszystkich podsumowaniach najlepszych albumów roku „Yeezus” jest w czołówce, a często nawet na pierwszych pozycjach. Ale nie dajcie się na to nabrać. To nie jest ani rewolucyjny, ani rewelacyjny album. Nie rozumiem skąd to uwielbienie dziennikarzy. Ten album to trudny w odbiorze eksperyment, którym mamy się zachwycać z definicji, bo to muzyka przyszłości jest… nie zrozumiemy jej teraz… dopiero za kilkanaście lat stanie się klasykiem. Skomentuje to dość brutalnie, ale trzeba to w końcu powiedzieć: gówno prawda. West nie odkrywa Ameryki. Nie on pierwszy łączy hip hop z industrialnymi dźwiękami i nieprzyjemną elektroniką (vide Death Grips). Nie pierwszy wydaje album bez okładki i jakiejkolwiek promocji. To prawda, dyskusja i zamieszanie wokół "Yeezusa" były ogromne, bo przecież to jest West (były… co ja mówię, dysputy i kłótnie na forach nadal trwają). OK. Z bólem mogę zgodzić się na snucie tez na temat wizjonerstwa Amerykanina i przekraczania muzycznych granic. Ale nie oszukujmy się. Tego albumu nie da się wysłuchać w całości. Po 40 minutach "Yeezusa" doznałem szoku. Mózg się zlasował. Już nawet nie chodzi o kanciaste, nieprzyjemne dla uszu dźwięki o dziwnych częstotliwościach, ale o przeraźliwe krzyki Kanye, agresję w jego nawijce, zmiany tempa, nastroju i sampli w tak nieprzewidywalny sposób, że chyba każdy normalny człowiek ma problem z tym albumem. Bo jest on w pewnej mierze po prostu asłuchalny.
Najlepszym i robiącym największe wrażenie utworem na tej dziwnej płycie jest „Black Skinhead”. Puszczony głośno na dobrym sprzęcie jest niczym policzek wymierzony prosto w twarz. Myślę, że ogromna w tym zasługa świetnej produkcji, w której maczali palce m.in. Daft Punk. To też ciekawy aspekt tego wydawnictwa, ponieważ porównując „Random Access Memories” z „Yeezus’em” słyszymy, że Daft Punk nadal potrafią zrobić coś futurystycznego i odjechanego na maxa, a ich zwrot ku ciepłym brzmieniom to nie wypalenie i brak pomysłów, ale przemyślany krok na artystycznej drodze. Swoją drogą, patrząc na liczbę autorów tego typu hybryd, zawsze zastanawiam się w jaki sposób dzielone są tantiemy.
Podsumowując, mogę się nie zgadzać z tym całym szumem wokół "Yeezusa", ale jest to album, który trzeba znać, przesłuchać i wyrobić sobie własne zdanie. Trzeba znać, albo chociaż wiedzieć o istnieniu tego albumu, bo wkrótce będzie on punktem odniesienia dla wielu muzyków, artystów i dziennikarzy. West wywołał lawinę, której teraz już nikt nie zatrzyma. Słuchanie "Yeezusa" to karkołomne zadanie, ale warto otwierać się na nowe trendy, nowe gatunki, na eksperymenty. To rozwija i pozwala świeżym okiem spojrzeć na współczesną muzykę. A w tym przypadku pozwala docenić muzykę, którą mamy obecnie. Bo jeśli tak ma brzmieć muzyka przyszłości, to ja się raczej w niej nie odnajdę.

Posłuchaj również:
Kanye West – On Sight --> Tak zaczyna się najbardziej kontrowersyjny album roku. Kolejna cegiełka od Daft Punk.
Kanye West feat. King L – Send It Up --> Te utwory są takie, że nawet nie wiadomo co napisać. Woda z mózgu…
Kanye West feat. Charlie Wilson – Bound 2 --> Na zakończenie Kanye serwuje nam coś w swoim starym stylu – zaskakujący, pocięty sampling i soulowy refren.
______________________________________________________________________________
19.
Savages

Autor: Savages (Jehnny Beth, Gemma Thompson, Ayse Hassan, Fay Milton)
Produkcja: Johnny Hostile, Rodaidh McDonald
Album: Silence Yourself

W przypadku Savages nie potrzebny jest nawet komentarz… Po prostu kliknijcie w link i zobaczcie je na żywo. Naprawdę nie wiadomo, co powiedzieć – te 4 rockowe dziewczyny (tak… wszystkie to dziewczyny) to czad, którego dawno nie widzieliśmy. Miejsce w podsumowaniu roku jak najbardziej na miejscu. Wszystko tutaj gra, ręce i nogi ma… Spójrzcie na perkusistkę i jej pasję w waleniu (dosłownie!), potem na wokalistkę-chłopczycę i jej przejmujące spojrzenie, a na koniec doceńcie zajebisty riff i rytmicznie pocinający bas. Nic już nie będzie takie samo. Bo to najbardziej brawurowy debiut 2013 roku. Aż strach pomyśleć, co będzie się działo dalej.

Posłuchaj również:
Savages – Husbands --> Dzikość mają w nazwie. To najlepszy post-punk jaki słyszałem w ostatnich latach.
______________________________________________________________________________
18.
Avicii feat. Aloe Blacc

Autor: Tim Bergling, Aloe Blacc, Mike Einziger
Produkcja: Avicii, Arash Pournouri, Mike Shinoda
Album: True

Oklepana melodia, oklepany tekst, wszystko to już było, a coś jest w „Wake Me Up” przyciągającego. Połączenie akustycznej gitary, folku, soulowego wokalu i klubowego beatu okazało się przepisem na sukces. To jeden z największych przebojów roku i po prostu nie mógł się tutaj nie znaleźć. Bo mimo drobnych wad to idealny numer na lato i dyskoteki na świeżym powietrzu.

Posłuchaj również:
Rudimental feat. Ella Eyre – Waiting All Night --> Czyżby miały powrócić drumy?
Duke Dumont feat. A*M*E – Need U (100%) --> Zasłużona nominacja do Grammy w kategorii najlepsze nagranie Dance
______________________________________________________________________________
17.
Passenger

Autor: Mike Rosenberg
Produkcja: Mike Rosenberg, Chris Vallejo
Album: All the Little Lights

To właśnie powinno się nazywać prawdziwą muzyką. Prosta, ale nie prostacka kompozycja, oszczędna aranżacja, emocjonalne, szczere wykonanie i dobry, dający do myślenia tekst. Chociaż to klasyczny one hit wonder i podejrzewam, że o Passengerze nigdy już nie usłyszymy (właśnie, czy ktoś wie, co dzieje się z Gotye?) to warto, żeby powstawały takie piosenki. Dzięki temu nawet w naszych do cna skomercjalizowanych stacjach radiowych pojawia się promyk nadziei w postaci takiej muzycznej perełki. „Let Her Go” to jeden z moich ulubionych tekstów 2013 roku. O tym, że nie doceniamy tego, co mamy i że często nie potrafimy mówić i rozmawiać o swoich uczuciach. Zdajemy sobie z tego sprawę, kiedy jest już za późno… Gdyby ludzie rzeczywiście wyciągali wnioski z piosenek, które słuchają, to świat byłby piękniejszy…
______________________________________________________________________________
16.
John Legend

Autor: Toby Gad, John Stephens
Produkcja: Dave Tozer, John Legend
Album: Love In the Future

W 2013 roku nie brakowało ckliwych piosenek, ale John Legend z „All Of Me” wygrywa ze wszystkimi w cuglach. Najlepszy męski czarny głos Ameryki czyni swoją powinność i po raz kolejny robi użytek z fortepianu, tworząc jedno z najpiękniejszych wyznań, jakie kochający mężczyzna może ofiarować kobiecie. Cały tekst to jedna wielka deklaracja miłości bez względu na wszystko. A perfect imperfections wygrywa u mnie w kategorii epitet roku.
______________________________________________________________________________
15.
Blood Orange

Autor: Devonté Hynes
Produkcja: Devonté Hynes
Album: Cupid Deluxe

Dev Hynes powołuje do życia swój kolejny projekt i nagrywa świetny album inspirowany, jak mówi, Nowym Jorkiem. I to słychać w brzmieniu. Kiedy w 2012 pomagał młodszej siostrze Beyoncé, Solange, była to jedna z najlepszych produkcji roku. Rok później nadal idzie obraną wtedy ścieżką miksując funk, jazz i nowojorskie brzmienie lat ’80. „You’re Not Good Enough” z gościnnym udziałem Samanthy Urbani buja od pierwszych taktów i przywołuje wspomnienia ciepłych letnich wieczorów z drinkiem w dłoni. Łyżką dziegciu jest jedynie gorzki tekst I never was in love / You know that you were never good enough. Ale nawet tak ostre słowa rozpływają się w tej odprężającej produkcji.

Posłuchaj również:
Blood Orange – Chamakay --> Duet z wokalistką Chairlift, Caroline Polachek.
Blood Orange – Chosen --> To samo słyszeliśmy już na EPce Solange, ale tutaj mamy jeszcze ten saksofon… Genialne… Piękne…
Blood Orange – Time Will Tell --> Utwór nagrany podobno na żywo, w jednym podejściu.
______________________________________________________________________________
14.
Arcade Fire

Autor: Arcade Fire (Win Butler, Régine Chassagne, Richard Reed Parry, William Butler, Jeremy Gara, Tim Kingsbury)
Produkcja: James Murphy, Markus Dravs, Arcade Fire
Album: Reflektor

Nie będę się tutaj rozdrabniał nad geniuszem Arcade Fire, bo więcej na ten temat możecie przeczytać w innym miejscu moich muzycznych tyrad. Ale trzeba zaznaczyć, że ta wielka kanadyjsko-amerykańska rodzina jak nikt inny wyciska ze swoich piosenek maksimum emocji i dramatyzmu. Alternatywny dance-rock to coś, co Arcade Fire już robili (chociażby w genialnym „Sprawl II (Mountains Beyond Mountains)” z poprzedniego albumu), jednak wcześniej były to raczej drobne fanaberie i nie one dominowały. Na „Reflektorze” te proporcje nieco się odwracają. Jest więcej elektronicznych elementów, głównie za sprawą Jamesa Murphy’ego, producenta albumu. Bardziej roztańczone rytmy nie przeszkadzają im jednak opowiadać o sprawach najcięższego kalibru. Nawiązując do mitu o Orfeuszu i Eurydyce (w tekstach, na okładce, przy promocji albumu) pytają czy istnieje życie po życiu. W kontekście mitu, rozważania Orfeusza są co najmniej tragiczne, bo to z jego winy na zawsze umiera jego ukochana. Zaprzepaścił szansę na przywrócenie Eurydyki do żywych nie stosując się do warunków władcy podziemi. Ale my, zwykli śmiertelnicy równie często stawiamy sobie to pytanie. Kiedy umiera ktoś, kogo kochamy, tak trudno się z tym pogodzić. Pytamy sami siebie: Dlaczego? To już koniec? Nigdy już jego/jej nie zobaczę? Nie poczuję? Nie pożartujemy razem, nie porozmawiamy? Te wątpliwości rozdzierają duszę tak bardzo, że aż chcemy krzyczeć… (I’ve gotta know can we work it out? If we scream and shout?) A i tak nie przyniesie to żadnego rozwiązania. Arcade Fire nie dają nam odpowiedzi na te pytania, bo także ich nie znają. Po prostu musimy się z nimi mierzyć każdego dnia i na zawsze będą ciężarem naszego ziemskiego życia.

Posłuchaj również:
Arcade Fire – Here Comes The Night Time --> Czegoś takiego po AF nikt się nie spodziewał. Koniecznie do posłuchania! Zmiany tempa, karnawałowy karaibski klimat i kolejny powalający i zdumiewająco prosty wkład pianina.
Arcade Fire – We Exist --> „Kocia” niczym w „Billie Jean” linia basu urasta do ekstatycznej feerii gitar, smyczków, pianina i syntezatorów.
Arcade Fire – Normal Person --> Dowód na to, że AF potrafią dać czadu we wspaniałym stylu.
Arcade Fire – Awful Sound (Oh Eurydice) --> Stare, dobre AF. Melodyka, podniosłość i ten wspaniały stadionowy finał… La la la la.
______________________________________________________________________________
13.
Disclosure

Autor: Guy Lawrence, Howard Lawrence
Produkcja: Disclosure
Album: Settle

Wszyscy zawiedzeni najnowszym albumem Daft Punk powinni posłuchać debiutu Disclosure. „Settle” to kopalnia hitów i płyta tak dobra, jak niezapomniane „Discovery” Francuzów. Dziennikarze nazywają tę muzykę garażowym house’m, ale nie ma co wysilać się z nazewnictwem. To po prostu elektronika, house, pop, r&b i świetne melodie. Bardzo trudnym zadaniem jest wybrać najlepszy kawałek na „Settle”, bo to od początku do końca solidne i fenomenalne dzieło. Ale spróbujmy. Zaczyna się od „When a Fire Starts to Burn” i do końca nie zwalnia tempa. Wysamplowane słowa Erica Thomasa nabrały melodyjności, a basy dopełniły resztę. Tym albumem bracia Lawrence (rocznik 1991 i 1994) otwierają sobie wszystkie drzwi… a raczej wyważają te drzwi z hukiem.

Posłuchaj również:
Disclosure feat. Sam Smith – Latch --> Jeden z największych przebojów we wszystkich klubach świata.
Disclosure feat. Eliza Doolittle – You & Me --> Atutem chłopaków jest umiejętność pisania chwytliwych melodii.
Disclosure – Apollo --> Kolejne utwory wrzucane przez duet do sieci pobudzają apetyt na nowy album.
______________________________________________________________________________
12.
Janelle Monáe

Autor: Janelle Monáe Robinson, Nathaniel Irvin III, Charles Joseph II
Produkcja: Wonder & Lightning, Janelle Monáe
Album: The Electric Lady

Beyoncé powinna czuć się zagrożona, bo koronę królowej czarnych brzmień może zabrać jej Janelle Monáe. I w sumie to chciałbym, żeby to się wydarzyło, bo jest ona autorką jednego z moich ulubionych i najlepszych albumów minionego roku. Prawie 70-minutowe „The Electric Lady” to płyta bez wypełniaczy, pełna tylu błyskotliwych pomysłów i naszpikowana taką mieszanką różnych gatunków, że aż pęka w szwach. Wulkan energii i ogromnego talentu wybucha w „Dance Apocalyptic”, które biegnie w szaleńczym tempie, jakby za chwilę naprawdę miał przyjść koniec świata. A teledysk w zabawny sposób nawiązuje do klasycznego już „Hey Ya”. Jestem baaardzo na tak.

Posłuchaj również:
Janelle Monáe – Look Into My Eyes --> Monáe i klasyczny pop lat ‘60/’70 w klimacie Jamesa Bonda. Fantastyczny wokal.
Janelle Monáe – Sally Ride --> Przykro mi Beyoncé. Twoja koleżanka z branży nie potrzebuje kilkunastu producentów by chwycić mnie za serce klasycznym  r&b.
Janelle Monáe – What an Experience --> Ano wspaniałe doświadczenie. A to co dzieje się od połowy 3 minuty… po prostu <3
______________________________________________________________________________
11.
Justin Timberlake

Autor: Justin Timberlake, Timothy Mosley, Jerome „J-Roc” Harmon, James Fauntleroy
Produkcja: Timbaland, Justin Timberlake, Jerome „J-Roc” Harmon
Album: The 20/20 Experience

Czy naprawdę aż tyle musieliśmy czekać na nowy album? Wydane w marcu „The 20/20 Experience” miejscami zaskakuje, ale to jedna z najlepszych popowych płyt roku. Pełna przepychu ballada w średnim tempie „Mirrors” to utwór na który wszyscy czekaliśmy i właśnie takiego Justina oczekiwaliśmy. Pomiędzy Timberlakiem a Timbalandem musi być swego rodzaju chemia, bo kiedy usłyszałem, że Justin pozostanie mu wierny i nie będzie współpracował z nikim nowym, to trochę obawiałem się o tę płytę. Timbaland już dawno się wypalił, a jego produkcje nie odwiedzają list przebojów już od wielu lat. Tutaj jednak coś zatrybiło i ten duet znowu zadziałał. Jedynym zarzutem z jakim mogę wyjść jest długość utworów, która rzadko spada poniżej 7 minut. To nieco utrudnia odbiór tych, jakby nie było, popowych piosenek. Na „The 20/20 Experience” są podzielone na części i porozciągane do maksimum w długie miksy. Wierzę, że można było to skondensować w jeden (nie dwa) album, który byłby w stanie przebić "FutureSex/LoveSounds" - opus magnum Timberlake’a.

Posłuchaj również…
… jak wypada nasz książę popu na żywo. A wypada fantastycznie! Jednak brylantyna na włosach to nie wszystko. To jedne z najlepszych rzeczy jakie widziałem w zeszłym roku w internecie:
Pusher Love Girl --> Klasyczny soul w wykonaniu JT.
Strawberry Bubblegum --> Stevie Wonder lubi to.
Let The Groove Get In --> Wspaniały performance. Jeden z najmocniejszych punktów albumu. Super chórki, moim marzeniem byłoby śpiewać u Timberlake’a :)
Mirrors --> Na żywo zawsze lepiej. Przestrzeń + głębia brzmienia + chórki.
Medley --> Na deser wiązanka przebojów. Koniecznie obejrzyjcie !!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz