niedziela, 5 stycznia 2014

2013 ŚWIAT: miejsca 03-01

Najlepsze piosenki 2013 - część 6
Best Songs 2013 - part 6:

Ranking ma charakter subiektywny ;)
Nie jestem właścicielem zdjęć zamieszczanych na blogu. Zostały one znalezione w internecie.
Zastrzegam sobie prawo do kopiowania tekstów i zamieszczania ich na innych stronach jako swoje własne.
______________________________________________________________________________
Robin Thicke feat. T.I. & Pharrell Williams

Autor: Robin Thicke, Pharrell Williams, Clifford Harris, Jr. (T.I.)
Produkcja: Pharrell Williams
Album: Blurred Lines

O „Blurred Lines” mówili w 2013 roku wszyscy. My rozmawialiśmy o świetnej, przebojowej muzyce, a szczególnie o kultowym już teledysku do tego utworu. Organizacje feministyczne mówiły o klipie w kontekście nawoływania do gwałtu, dyskutowały o seksistowskim tekście. Portale plotkarskie odkryły, że w teledysku występuje modelka polskiego pochodzenia Emily Ratajkowski. Natomiast prokuratorzy mówili o „Blurred Lines” w kontekście oskarżeń o plagiat i wytoczonych spraw sądowych. Działo się. Z tym, że ta ostatnia sprawa to nic innego jak żerowanie na ogromnym sukcesie singla. Thicke od początku nie ukrywał inspiracji słynnym „Got To Give It Up” Marvina Gaye’a (podobieństwo jest oczywiste), ale pewnie musi mu być przykro, że rodzina jego idola i legendy soulu ciąga się z nim po sądach. Zupełnie nie na miejscu wydają się też roszczenia organizacji Bridgeport Music, która oskarża Thicke’a o twórcze wykorzystanie utworu „Sexy Ways” Funkadelic (niby gdzie?). Sprawa jest o tyle absurdalna, że sam George Clinton (autor piosenki) trzyma stronę Robina i Pharrella i mówi, że nie ma mowy o plagiacie. Idąc tym tropem proponuję jeszcze oskarżyć Williamsa za imitowanie okrzyków Michaela Jacksona. Nie zaszkodzi też oburzyć się o kopiowanie wyuzdanego Prince’a (np. w osobliwych wyznaniach You the hottest bitch in this place). Zdemoralizowany teledysk i seksistowski tekst (I know you want it) nie zaburzają jednak niezaprzeczalnej radości, jaka płynie ze słuchania i kontemplowania „Blurred Lines” ;). Piosenka powstała podobno w kilka chwil, kiedy to Williams zarzucił swoje hey hey hey i zaproponował by zrobić coś na wzór „Got To Give It Up”. Nie wiem ile w tym prawdy, ale to całkiem prawdopodobne, bo nawet w tekście chłopaki robią sobie z nas jaja (You wanna hug me / What rhymes with hug me?). Żarty udzieliły się też słuchającym, bo przez ostatnie pół roku powstały setki parodii i mniej lub bardziej śmiesznych coverów. Ale właśnie takie z założenia miało być „Blurred Lines”. Nie miało to być ambitne dzieło zrobione zupełnie na poważnie (w odróżnieniu od „Get Lucky”), tylko luzacki kawałek do zabawy. Plan został zrealizowany w 100%. To jeden z najlepszych utworów roku.
______________________________________________________________________________
Daft Punk feat. Pharrell Williams & Nile Rodgers

Autor: Thomas Bangalter, Guy-Manuel de Homem-Christo, Pharrell Williams, Nile Rodgers
Produkcja: Daft Punk (Bangalter, de Homem-Christo)
Album: Random Access Memories

Singiel roku.
Zaskoczenie roku.
Dla większości z nas pozytywne.
Daft Punk w 2013 roku nikogo nie pozostawili obojętnym.
Kampania marketingowa roku.
Budowanie napięcia przed wydaniem nowego albumu, jakiego jeszcze nie było.
I to wszystko bez występów w śniadaniowej telewizji, setek wywiadów i sesji zdjęciowych.
Bez teledysku.
Można?
Francuzi (ale nie tylko oni, bo w tym roku w ogóle rządził marketing) tworzą nowe standardy w kwestii sprzedaży i opakowania muzyki. I nie mam tu jedynie na myśli minimalistyczny i przyciągający wzrok projekt okładki. Kilkunastosekundowe zwiastuny nowego kawałka drażniły nas przecież już od początku roku, by z każdym kolejnym miesiącem odkrywać kolejny rąbek tajemnicy. Filmiki z serii The Collaborators przedstawiające pracę nad albumem i wypowiedzi gości gloryfikujących roboty, skutecznie podgrzewały atmosferę. Do tego stopnia, że 20 maja, w dniu premiery Random Access Memories, czym prędzej pobiegłem do sklepu. Gdyby nie tak umiejętne stopniowanie napięcia i emocji przed premierą, pewnie nie miałoby to miejsca. O samym albumie napisano już absolutnie wszystko. Chyba dopiero za kilkanaście lat będzie można w pełni powiedzieć, jakie znaczenie miał ten krążek w czasie, w którym się ukazał oraz jak ważny był w karierze Daft Punk w ogóle. Zupełnie prywatnie uważam, że jest to w pełni udany powrót. Rękoma i nogami podpisałbym się pod recenzją Katarzyny Paluch na łamach T-Mobile Music. Mam takie samo zdanie.
Ale nie o albumie chciałem dywagować, lecz o wspaniałym singlu „Get Lucky”, promującym to wydawnictwo. Dzięki niemu, pewnie nie tylko moja wiosna była mega rozbujana. Daft Punk Daft Punkiem, ale trzeba przyznać, że to głównie zasługa gitary Nile’a Rodgers’a i wokalu Pharrella, który w końcu powrócił w wielkim stylu, od razu goszcząc w kilku najważniejszych utworach roku. Jeżeli zaś chodzi o Rodgersa warto poświęcić mu chwilę, ponieważ Francuzi nie zapraszają do współpracy byle kogo – każda ich decyzja jest dokładnie przemyślana i zasadna.
Nile Rodgers to wybitny gitarzysta i producent, który zawsze stoi w cieniu, zawsze tworzy klimat, nigdy nie gra pierwszych skrzypiec. W latach ’70 wraz z Bernardem Edwardsem (nieżyjącym już niestety, gdyby było inaczej, na pewno on również znalazłby się na Random Access Memories) – basistą, stworzyli od początku do końca dwa legendarne składy: Sister Sledge i Chic. Sukces tych grup opierał się nie na śpiewających dziewczynach, ale tylko i wyłącznie na umiejętnościach kompozytorskich wspomnianej dwójki. Bez nich nie było hitów, oni natomiast wszystko zamieniali w złoto. I tak powstały ponadczasowe piosenki, hity nadal świeże i zasłuchiwane, na czele z „We Are Family”, „Lost In Music” i „Le Freak”. Opus magnum duetu muzyczno-producenckiego był album „Risque” z 1979 roku. Za swoje linie basu i pomysły Edwards powinien dostać Nobla (posłuchajcie „My Feet Keep Dancing” – co tam się dzieje!), a „Good Times” to kamień milowy muzyki rozrywkowej – niezaprzeczalny groove i funk, który dał początek hip hopowi i stał się inspiracją dla Queen. Mogę słuchać bez końca… Ciekawym zabiegiem wykorzystywanym w utworach disco tamtych czasów było niemal całkowite wyciszanie utworów w połowie, by następnie pozwolić całej aranżacji powoli się rozwijać, zaczynając od basu, a kończąc na wokalu (wyraźnie słychać to w „Good Times”). Miałem nadzieję, że także Daft Punk wykorzystają to w albumowej wersji „Get Lucky”. Niestety woleli po raz kolejny powtórzyć refren :( Ale wracając do pana w warkoczykach: lata ’80 u Rodgersa to pasmo sukcesów. Jego charakterystycznej gry na gitarze nie można pomylić z nikim innym. Jest ojcem sukcesu Madonny, będąc producentem jej debiutanckiego krążka („Like a Virgin”, „Material Girl”). Wniósł on także wiele dyskotekowej seksualności do piosenek Diany Ross („Upside Down”) i Davida Bowie („Let’s Dance”, „China Girl”). Współpraca z Daft Punk na albumie mającym przywrócić naturalne brzmienie disco wydaje się więc jak najbardziej słuszna. Dygresja była dość przydługa, ale myślę, że warta przedstawienia. Bo bez muzyków z krwi i kości nie da się stworzyć muzyki z krwi i kości. Roboty tym razem potrzebowały ludzi. Razem udało się stworzyć coś niesamowitego. Chyba nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo tego potrzebujemy. Rezultatem jest międzynarodowy hit roku.
W Get Lucky płynie gorąca krew.
Get Lucky seksownie się wije i pulsuje niepohamowaną energią.
Get Lucky to czysta radość płynąca z muzyki.
Get Lucky mówi:
Wyluzuj.
Zwolnij.
Tupnij nóżką.
Pstryknij palcami.
Klaśnij w dłonie.
Łap chwilę.
Baw się.
Życie jest piękne!
______________________________________________________________________________
Arcade Fire

Autor: Arcade Fire (Win Butler, Régine Chassagne, Richard Reed Parry, William Butler, Jeremy Gara, Tim Kingsbury)
Produkcja: James Murphy, Markus Dravs, Arcade Fire
Album: Reflektor

Jak wielki musi być zespół, który wydaje na pierwszy singiel prawie 8-minutową kompozycję? Jak wielki musi być zespół który współpracuje z Jamesem Murphy zaraz po jego odejściu z LCD Soundsystem? Jak wielki musi być zespół któremu teledysk realizuje Anton Corbijn? Jak wielki musi być zespół w którym David Bowie (!) śpiewa w chórkach? Jak wielki musi być zespół, który w epoce singli wydaje cholernie dobry dwupłytowy album? Dobry 80-minutowy album - czy to w ogóle możliwe? I debiutuje nim na pierwszych miejscach list na całym świecie? Mimo tego, że przeciętny słuchacz nie wie kim oni są, bo nie mają przebojów? Wreszcie, jak wielki musi być zespół, który nie boi się rozwijać? Który nie boi się utraty fanów i krytyki w imię muzycznego progresu? Który w ogniu krytyki tychże fanów flirtuje z disco i robi to w oszałamiający sposób? Pytań bardzo wiele, ale odpowiedź jest tylko jedna i doskonale ją znacie.
Reflektor w 2013 roku rozwalił system. Album i singiel roku (podpisałbym się pod tą recenzją). Kanadyjczycy to liga mistrzów, są absolutnie ponad wszystkimi w muzycznym świecie początku lat ’10 XXI wieku. Wszyscy z niecierpliwością czekają na ich kolejny ruch, i jak świat długi i szeroki, krytycy, muzycy i przeciętni słuchacze zachwycają się ich muzyką. A jest się czym zachwycać. Tytułowy utwór z czwartego już longplaya to mroczna, art-rockowa dyskoteka z plemiennym rytmem i bujającą partią pianina. 7 minut i 33 sekundy geniuszu.
Może nieco za bardzo słodzę i chwalę małżeństwo Butlerów, ale mam ku temu powód (i na szczęście nie jestem sam). Bo za kilkadziesiąt lat przyjdą do nas nasze dzieci z wypiekami na twarzy i z nowiną, że właśnie odkryły nowy zespół: Arcade Fire. I powiedzą: „Tata, to Twoje czasy, Twoja muzyka, znasz?”. Wstyd byłoby rzec, że nie. Tym bardziej, że Kanadyjczycy wyrastają na potęgę. Taką, jaką pod koniec lat ’80 stali się U2, czy na początku XXI wieku Radiohead. To grupa, która przetrwa próbę czasu i o której będą powstawać książki. Jedna z nielicznych, które pozostaną w świadomości słuchaczy na dziesięciolecia i będą wizytówką naszych czasów. I mówię to zupełnie świadomie i bez popadania w przesadę. Jeśli formułuję taką odważną tezę, to warstwa muzyczna jest dla mnie najbardziej istotna. Ale w przypadku każdego wielkiego zespołu, w parze muszą też iść niesamowite teksty. U Arcade Fire nigdy ich nie brakowało. Bardzo je lubię za to, że każdy może je na swój sposób interpretować, a każda z tych interpretacji będzie dobra i słuszna. Rzeczywiście na nowym albumie można zaobserwować lekki spadek formy (zarzut przeciwników) w porównaniu z poprzednimi, nie bójmy się tego słowa, dziełami. Ale zapominamy, że dziś to już nie ten zespół, który znamy z „Funeral” czy „The Suburbs” – naszpikowany emocjami do granic możliwości i pełen patosu. W 2013 roku do bardzo poważnego świata Arcade Fire wdziera się zabawa, luz i więcej spontaniczności. To wszystko nie obraca wektora o 180 stopni, bo nadal czuć i słychać, że to ten sam zespół. Ale pokazuje ich jako ludzi, którzy też czasem chcą odpuścić i zrezygnować z pompatyczności na rzecz np. afrykańskiej (a może raczej haitańskiej) sekcji rytmicznej. Którzy bawią się konwencją, mieszają style, po prostu kochając muzykę. A teksty nadal są ponadprzeciętne. „Reflektor” mógłby być hymnem naszego pokolenia. Gwoli wyjaśnienia: dla Polaka mylący i kłopotliwy może być tytuł. Reflektor (właściwie reflector) nie ma nic wspólnego z reflektorem w samochodzie albo lampą oświetlającą reklamy w miastach. To słowo w języku angielskim oznacza zwierciadło, lustro, i pochodzi od reflection – odbicia, odzwierciedlenia. To ważna uwaga, żeby zrozumieć o czym w ogóle jest ten utwór. Myślę, że każdy człowiek żyjący w obecnych czasach może się z nim utożsamiać. To wiwisekcja społeczeństwa, które co raz bardziej zatraca się w wirtualnym świecie mediów społecznościowych, zapominając na czym tak naprawdę polega życie. Tytułowy Reflektor to złudzenie, odbicie, które jest idealną kopią. To odbicie wydaje się żyć i poruszać, a jest jedynie podróbką, czymś fałszywym i zaciemniającym prawdziwy obraz rzeczywistości. Już pierwsze słowa Trapped in a prison, in a prism of light / Alone in the darkness, a darkness of white mówią: jesteśmy niewolnikami. Siedzimy sami przed ekranami komputerów, w „ciemności bieli”. Bieli światła od ekranu monitora. Niby w świetle, niby znamy odpowiedź na wszystko i mamy nieograniczony dostęp do czego tylko pragniemy, a nadal pozostajemy w mroku. Naszą euforię tłumi także złowieszczy refren, który krzyczy, że to złudzenie (I thought I found a way to enter; it was just a reflector / I thought I found the connector; it was just a reflector). Ale najbardziej wstrząsająca jest dla mnie druga zwrotka. Wstrząsająca, bo prawdziwa… To stwierdzenia i pytania, które są przerażająco aktualne i doskonale nam znane: We’re so connected, but are we even friends?/ We fell in love when I was 19, and now we’re staring at a screen. Na szczęście przychodzi opamiętanie, „potrzeba czegoś więcej” i zrozumienie, co tak naprawdę jest ważne – drugi człowiek, bliscy, przyjaciele, a nie wirtualny świat pełen złudnych kontaktów: If this is heaven, I need something more / Just a place to be alone, cause you’re my home. Ten raj okazał się jedynie fałszywym odbiciem.
Butler zawsze był mistrzem w przekazywaniu emocji, a dramatyzm jego wykonań to unikat na skalę światową (szczególnie na debiutanckim albumie grupy). Pomimo braków wokalnych, jego charyzma jest tak wielka, że nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek inny mógł w ten sposób wysyczeć Just a reflection of a reflection of a reflection of a reflection… Swój mały, ale zacny wkład ma też David Bowie, który swoim nieco pouczającym tonem demaskuje fałszywych bożków we fragmencie Thought you were praying to the resurrector / turns out it was just a reflector.
Wielowymiarowość liryki i muzyki ekipy z Montrealu to ich największy atut. Aranżacja po prostu powala, kiedy wchodzą saksofony, by chwilę później ustąpić mega zaraźliwemu, roztańczonemu pianinu, które w finale doprowadzi nas do spoiwa-bazy, w postaci szamańskiego rytmu a la The Rolling Stones czy Talking Heads (oczywiste inspiracje). Nie wspominając już o dopieszczonej do ostatniej nutki produkcji i wielokrotnym odkrywaniu jej smaczków z każdym kolejnym odsłuchem.
Arcade Fire wygrali w tym roku moją wieczną miłość. Już na zawsze…
Może ten wpis sprawi, że ktoś ich dopiero pozna, albo ostatecznie się do nich przekona. Wpadnie do tego magicznego świata i kompletnie się zatraci, tak jak ja. Jeśli mi się uda, będzie to mój mały sukces. Bo nie ma nic piękniejszego niż odkrywanie i przeżywanie muzyki. Szczególnie muzyki Arcade Fire. 
______________________________________________________________________________

Moje ulubione albumy AD 2013:

1. Arcade Fire - Reflektor
2. Daft Punk - Random Access Memories
3. Janelle Monae - The Electric Lady
4. The National - Trouble Will Find Me
5. Justin Timberlake - The 20/20 Experience
6. Vampire Weekend - Modern Vampires of the City
7. Disclosure - Settle

* Blood Orange - Cupid Deluxe
* Katy Perry - Prism
* Depeche Mode - Delta Machine
* David Bowie - The Next Day
* Beyonce - Beyonce
* London Grammar - If You Wait

Dziękuję Wszystkim z którymi prowadziłem dyskusje o muzyce w 2013 roku. 
Te rozmowy nierzadko stały się inspiracją do napisania wyżej zamieszczonych tekstów.
Dziękuję Jasiowi za dokładną analizę tekstów, korektę i cenne uwagi.
Jarek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz