Najlepsze piosenki 2013 - część 6/
Best Songs 2013 - part 6:
Ranking ma charakter subiektywny ;)
Nie jestem właścicielem zdjęć zamieszczanych na blogu. Zostały one znalezione w internecie.
Zastrzegam sobie prawo do kopiowania tekstów i zamieszczania ich na innych stronach jako swoje własne.
______________________________________________________________________________
Robin Thicke feat. T.I. & Pharrell Williams
Autor: Robin Thicke, Pharrell Williams, Clifford
Harris, Jr. (T.I.)
Produkcja: Pharrell Williams
Album: Blurred Lines
O „Blurred Lines” mówili
w 2013 roku wszyscy. My rozmawialiśmy o świetnej, przebojowej muzyce, a
szczególnie o kultowym już teledysku do tego utworu. Organizacje feministyczne
mówiły o klipie w kontekście nawoływania do gwałtu, dyskutowały o seksistowskim
tekście. Portale plotkarskie odkryły, że w teledysku występuje modelka polskiego
pochodzenia Emily Ratajkowski. Natomiast prokuratorzy mówili o „Blurred Lines”
w kontekście oskarżeń o plagiat i wytoczonych spraw sądowych. Działo się. Z
tym, że ta ostatnia sprawa to nic innego jak żerowanie na ogromnym sukcesie
singla. Thicke od początku nie ukrywał inspiracji słynnym „Got To Give It Up”
Marvina Gaye’a (podobieństwo jest oczywiste), ale pewnie musi mu być przykro,
że rodzina jego idola i legendy soulu ciąga się z nim po sądach. Zupełnie nie
na miejscu wydają się też roszczenia organizacji Bridgeport Music, która
oskarża Thicke’a o twórcze wykorzystanie utworu „Sexy Ways” Funkadelic (niby
gdzie?). Sprawa jest o tyle absurdalna, że sam George Clinton (autor piosenki)
trzyma stronę Robina i Pharrella i mówi, że nie ma mowy o plagiacie. Idąc tym
tropem proponuję jeszcze oskarżyć Williamsa za imitowanie okrzyków Michaela Jacksona. Nie zaszkodzi też oburzyć się o kopiowanie wyuzdanego Prince’a (np. w
osobliwych wyznaniach You the hottest bitch in this place). Zdemoralizowany
teledysk i seksistowski tekst (I know you want it) nie zaburzają jednak
niezaprzeczalnej radości, jaka płynie ze słuchania i kontemplowania „Blurred
Lines” ;). Piosenka powstała podobno w kilka chwil, kiedy to Williams zarzucił
swoje hey hey hey i zaproponował by zrobić coś na wzór „Got To Give It Up”. Nie
wiem ile w tym prawdy, ale to całkiem prawdopodobne, bo nawet w tekście
chłopaki robią sobie z nas jaja (You wanna hug me / What rhymes with hug me?).
Żarty udzieliły się też słuchającym, bo przez ostatnie pół roku powstały setki
parodii i mniej lub bardziej śmiesznych coverów. Ale właśnie takie z założenia
miało być „Blurred Lines”. Nie miało to być ambitne dzieło zrobione zupełnie na
poważnie (w odróżnieniu od „Get Lucky”), tylko luzacki kawałek do zabawy. Plan
został zrealizowany w 100%. To jeden z najlepszych utworów roku.
______________________________________________________________________________
Daft Punk feat. Pharrell Williams & Nile
Rodgers
Autor: Thomas Bangalter, Guy-Manuel de
Homem-Christo, Pharrell Williams, Nile Rodgers
Produkcja: Daft Punk (Bangalter, de Homem-Christo)
Album: Random Access Memories
Singiel
roku.
Zaskoczenie
roku.
Dla większości
z nas pozytywne.
Daft
Punk w 2013 roku nikogo nie pozostawili obojętnym.
Kampania
marketingowa roku.
Budowanie
napięcia przed wydaniem nowego albumu, jakiego jeszcze nie było.
I to
wszystko bez występów w śniadaniowej telewizji, setek wywiadów i sesji
zdjęciowych.
Bez
teledysku.
Można?
Francuzi
(ale nie tylko oni, bo w tym roku w ogóle rządził marketing) tworzą nowe
standardy w kwestii sprzedaży i opakowania muzyki. I nie mam tu jedynie na
myśli minimalistyczny i przyciągający wzrok projekt okładki.
Kilkunastosekundowe zwiastuny nowego kawałka drażniły nas przecież już od
początku roku, by z każdym kolejnym miesiącem odkrywać kolejny rąbek tajemnicy.
Filmiki z serii The Collaborators
przedstawiające pracę nad albumem i wypowiedzi gości gloryfikujących roboty,
skutecznie podgrzewały atmosferę. Do tego stopnia, że 20 maja, w dniu premiery Random Access Memories, czym prędzej
pobiegłem do sklepu. Gdyby nie tak umiejętne stopniowanie napięcia i emocji
przed premierą, pewnie nie miałoby to miejsca. O samym albumie napisano już
absolutnie wszystko. Chyba dopiero za kilkanaście lat będzie można w pełni
powiedzieć, jakie znaczenie miał ten krążek w czasie, w którym się ukazał oraz
jak ważny był w karierze Daft Punk w ogóle. Zupełnie prywatnie uważam, że jest
to w pełni udany powrót. Rękoma i nogami podpisałbym się pod recenzją Katarzyny
Paluch na łamach T-Mobile Music. Mam takie samo zdanie.
Ale nie
o albumie chciałem dywagować, lecz o wspaniałym singlu „Get Lucky”, promującym
to wydawnictwo. Dzięki niemu, pewnie nie tylko moja wiosna była mega rozbujana.
Daft Punk Daft Punkiem, ale trzeba przyznać, że to głównie zasługa gitary
Nile’a Rodgers’a i wokalu Pharrella, który w końcu powrócił w wielkim stylu, od
razu goszcząc w kilku najważniejszych utworach roku. Jeżeli zaś chodzi o
Rodgersa warto poświęcić mu chwilę, ponieważ Francuzi nie zapraszają do
współpracy byle kogo – każda ich decyzja jest dokładnie przemyślana i zasadna.
Nile
Rodgers to wybitny gitarzysta i producent, który zawsze stoi w cieniu, zawsze
tworzy klimat, nigdy nie gra pierwszych skrzypiec. W latach ’70 wraz z
Bernardem Edwardsem (nieżyjącym już niestety, gdyby było inaczej, na pewno on
również znalazłby się na Random Access
Memories) – basistą, stworzyli od początku do końca dwa legendarne składy:
Sister Sledge i Chic. Sukces tych grup opierał się nie na śpiewających
dziewczynach, ale tylko i wyłącznie na umiejętnościach kompozytorskich
wspomnianej dwójki. Bez nich nie było hitów, oni natomiast wszystko zamieniali
w złoto. I tak powstały ponadczasowe piosenki, hity nadal świeże i zasłuchiwane,
na czele z „We Are Family”, „Lost In Music” i „Le Freak”. Opus magnum duetu
muzyczno-producenckiego był album „Risque” z 1979 roku. Za swoje linie basu i
pomysły Edwards powinien dostać Nobla (posłuchajcie „My Feet Keep Dancing” – co
tam się dzieje!), a „Good Times” to kamień milowy muzyki rozrywkowej –
niezaprzeczalny groove i funk, który dał początek hip hopowi i stał się
inspiracją dla Queen. Mogę słuchać bez końca… Ciekawym zabiegiem
wykorzystywanym w utworach disco tamtych czasów było niemal całkowite
wyciszanie utworów w połowie, by następnie pozwolić całej aranżacji powoli się
rozwijać, zaczynając od basu, a kończąc na wokalu (wyraźnie słychać to w „Good
Times”). Miałem nadzieję, że także Daft Punk wykorzystają to w albumowej wersji
„Get Lucky”. Niestety woleli po raz kolejny powtórzyć refren :( Ale wracając do
pana w warkoczykach: lata ’80 u Rodgersa to pasmo sukcesów. Jego
charakterystycznej gry na gitarze nie można pomylić z nikim innym. Jest ojcem
sukcesu Madonny, będąc producentem jej debiutanckiego krążka („Like a Virgin”,
„Material Girl”). Wniósł on także wiele dyskotekowej seksualności do piosenek
Diany Ross („Upside Down”) i Davida Bowie („Let’s Dance”, „China Girl”).
Współpraca z Daft Punk na albumie mającym przywrócić naturalne brzmienie disco
wydaje się więc jak najbardziej słuszna. Dygresja była dość przydługa, ale
myślę, że warta przedstawienia. Bo bez muzyków z krwi i kości nie da się
stworzyć muzyki z krwi i kości. Roboty tym razem potrzebowały ludzi. Razem
udało się stworzyć coś niesamowitego. Chyba nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak
bardzo tego potrzebujemy. Rezultatem jest międzynarodowy hit roku.
W Get
Lucky płynie gorąca krew.
Get
Lucky seksownie się wije i pulsuje niepohamowaną energią.
Get
Lucky to czysta radość płynąca z muzyki.
Get
Lucky mówi:
Wyluzuj.
Zwolnij.
Tupnij
nóżką.
Pstryknij
palcami.
Klaśnij
w dłonie.
Łap
chwilę.
Baw
się.
Życie jest piękne!
______________________________________________________________________________
Arcade Fire
Autor: Arcade Fire (Win Butler, Régine Chassagne,
Richard Reed Parry, William Butler, Jeremy Gara, Tim Kingsbury)
Produkcja: James Murphy, Markus Dravs, Arcade Fire
Album: Reflektor
Jak
wielki musi być zespół, który wydaje na pierwszy singiel prawie 8-minutową
kompozycję? Jak wielki musi być zespół który współpracuje z Jamesem Murphy
zaraz po jego odejściu z LCD Soundsystem? Jak wielki musi być zespół któremu
teledysk realizuje Anton Corbijn? Jak wielki musi być zespół w którym David
Bowie (!) śpiewa w chórkach? Jak wielki musi być zespół, który w epoce singli
wydaje cholernie dobry dwupłytowy album? Dobry 80-minutowy album - czy to w
ogóle możliwe? I debiutuje nim na pierwszych miejscach list na całym świecie?
Mimo tego, że przeciętny słuchacz nie wie kim oni są, bo nie mają przebojów?
Wreszcie, jak wielki musi być zespół, który nie boi się rozwijać? Który nie boi
się utraty fanów i krytyki w imię muzycznego progresu? Który w ogniu krytyki
tychże fanów flirtuje z disco i robi to w oszałamiający sposób? Pytań bardzo
wiele, ale odpowiedź jest tylko jedna i doskonale ją znacie.
Reflektor
w 2013 roku rozwalił system. Album i singiel roku (podpisałbym się pod tą
recenzją). Kanadyjczycy to liga mistrzów, są absolutnie ponad wszystkimi w
muzycznym świecie początku lat ’10 XXI wieku. Wszyscy z niecierpliwością
czekają na ich kolejny ruch, i jak świat długi i szeroki, krytycy, muzycy i
przeciętni słuchacze zachwycają się ich muzyką. A jest się czym zachwycać.
Tytułowy utwór z czwartego już longplaya to mroczna, art-rockowa dyskoteka z
plemiennym rytmem i bujającą partią pianina. 7 minut i 33 sekundy geniuszu.
Może
nieco za bardzo słodzę i chwalę małżeństwo Butlerów, ale mam ku temu powód (i
na szczęście nie jestem sam). Bo za kilkadziesiąt lat przyjdą do nas nasze
dzieci z wypiekami na twarzy i z nowiną, że właśnie odkryły nowy zespół: Arcade
Fire. I powiedzą: „Tata, to Twoje czasy, Twoja muzyka, znasz?”. Wstyd byłoby
rzec, że nie. Tym bardziej, że Kanadyjczycy wyrastają na potęgę. Taką, jaką pod
koniec lat ’80 stali się U2, czy na początku XXI wieku Radiohead. To grupa,
która przetrwa próbę czasu i o której będą powstawać książki. Jedna z
nielicznych, które pozostaną w świadomości słuchaczy na dziesięciolecia i będą
wizytówką naszych czasów. I mówię to zupełnie świadomie i bez popadania w
przesadę. Jeśli formułuję taką odważną tezę, to warstwa muzyczna jest dla mnie
najbardziej istotna. Ale w przypadku każdego wielkiego zespołu, w parze muszą
też iść niesamowite teksty. U Arcade Fire nigdy ich nie brakowało. Bardzo je
lubię za to, że każdy może je na swój sposób interpretować, a każda z tych
interpretacji będzie dobra i słuszna. Rzeczywiście na nowym albumie można
zaobserwować lekki spadek formy (zarzut przeciwników) w porównaniu z
poprzednimi, nie bójmy się tego słowa, dziełami. Ale zapominamy, że dziś to już
nie ten zespół, który znamy z „Funeral” czy „The Suburbs” – naszpikowany
emocjami do granic możliwości i pełen patosu. W 2013 roku do bardzo poważnego
świata Arcade Fire wdziera się zabawa, luz i więcej spontaniczności. To
wszystko nie obraca wektora o 180 stopni, bo nadal czuć i słychać, że to ten
sam zespół. Ale pokazuje ich jako ludzi, którzy też czasem chcą odpuścić i
zrezygnować z pompatyczności na rzecz np. afrykańskiej (a może raczej
haitańskiej) sekcji rytmicznej. Którzy bawią się konwencją, mieszają style, po
prostu kochając muzykę. A teksty nadal są ponadprzeciętne. „Reflektor” mógłby
być hymnem naszego pokolenia. Gwoli wyjaśnienia: dla Polaka mylący i kłopotliwy
może być tytuł. Reflektor (właściwie reflector) nie ma nic wspólnego z
reflektorem w samochodzie albo lampą oświetlającą reklamy w miastach. To słowo
w języku angielskim oznacza zwierciadło, lustro, i pochodzi od reflection –
odbicia, odzwierciedlenia. To ważna uwaga, żeby zrozumieć o czym w ogóle jest
ten utwór. Myślę, że każdy człowiek żyjący w obecnych czasach może się z nim
utożsamiać. To wiwisekcja społeczeństwa, które co raz bardziej zatraca się w
wirtualnym świecie mediów społecznościowych, zapominając na czym tak naprawdę
polega życie. Tytułowy Reflektor to złudzenie, odbicie, które jest idealną
kopią. To odbicie wydaje się żyć i poruszać, a jest jedynie podróbką, czymś
fałszywym i zaciemniającym prawdziwy obraz rzeczywistości. Już pierwsze słowa
Trapped in a prison, in a prism of light / Alone in the darkness, a darkness of
white mówią: jesteśmy niewolnikami. Siedzimy sami przed ekranami komputerów, w
„ciemności bieli”. Bieli światła od ekranu monitora. Niby w świetle, niby znamy
odpowiedź na wszystko i mamy nieograniczony dostęp do czego tylko pragniemy, a
nadal pozostajemy w mroku. Naszą euforię tłumi także złowieszczy refren, który
krzyczy, że to złudzenie (I thought I found a way to enter; it was just a reflector
/ I thought I found the connector; it was just a reflector). Ale najbardziej
wstrząsająca jest dla mnie druga zwrotka. Wstrząsająca, bo prawdziwa… To
stwierdzenia i pytania, które są przerażająco aktualne i doskonale nam znane:
We’re so connected, but are we even friends?/ We fell in love when I was 19,
and now we’re staring at a screen. Na szczęście przychodzi opamiętanie,
„potrzeba czegoś więcej” i zrozumienie, co tak naprawdę jest ważne – drugi
człowiek, bliscy, przyjaciele, a nie wirtualny świat pełen złudnych kontaktów:
If this is heaven, I need something more / Just a place to be alone, cause
you’re my home. Ten raj okazał się jedynie fałszywym odbiciem.
Butler
zawsze był mistrzem w przekazywaniu emocji, a dramatyzm jego wykonań to unikat
na skalę światową (szczególnie na debiutanckim albumie grupy). Pomimo braków
wokalnych, jego charyzma jest tak wielka, że nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek
inny mógł w ten sposób wysyczeć Just a reflection of a reflection of a
reflection of a reflection… Swój mały, ale zacny wkład ma też David Bowie,
który swoim nieco pouczającym tonem demaskuje fałszywych bożków we fragmencie
Thought you were praying to the resurrector / turns out it was just a
reflector.
Wielowymiarowość
liryki i muzyki ekipy z Montrealu to ich największy atut. Aranżacja po prostu
powala, kiedy wchodzą saksofony, by chwilę później ustąpić mega zaraźliwemu,
roztańczonemu pianinu, które w finale doprowadzi nas do spoiwa-bazy, w postaci
szamańskiego rytmu a la The Rolling Stones czy Talking Heads (oczywiste
inspiracje). Nie wspominając już o dopieszczonej do ostatniej nutki produkcji i
wielokrotnym odkrywaniu jej smaczków z każdym kolejnym odsłuchem.
Arcade
Fire wygrali w tym roku moją wieczną miłość. Już na zawsze…
Może
ten wpis sprawi, że ktoś ich dopiero pozna, albo ostatecznie się do nich
przekona. Wpadnie do tego magicznego świata i kompletnie się zatraci, tak jak
ja. Jeśli mi się uda, będzie to mój mały sukces. Bo nie ma nic piękniejszego
niż odkrywanie i przeżywanie muzyki. Szczególnie muzyki Arcade Fire.
______________________________________________________________________________
Moje ulubione albumy AD 2013:
1. Arcade Fire - Reflektor
2. Daft Punk - Random Access Memories
3. Janelle Monae - The Electric Lady
4. The National - Trouble Will Find Me
5. Justin Timberlake - The 20/20 Experience
6. Vampire Weekend - Modern Vampires of the City
7. Disclosure - Settle
* Blood Orange - Cupid Deluxe
* Katy Perry - Prism
* Depeche Mode - Delta Machine
* David Bowie - The Next Day
* Beyonce - Beyonce
* London Grammar - If You Wait
Dziękuję Wszystkim z którymi prowadziłem dyskusje o muzyce w 2013 roku.
Te rozmowy nierzadko stały się inspiracją do napisania wyżej zamieszczonych tekstów.
Dziękuję Jasiowi za dokładną analizę tekstów, korektę i cenne uwagi.
Jarek.